S P O T K A N I E Z A B S O L W E N T E M
Prof. zw. dr hab. Januszem Arabskim
Relacja video ze spotkania dzięki uprzejmości iTV Siewierz
Na naszą prośbę i ku naszej ogromnej radości, Pan Profesor Janusz Arabski zgodził się odwiedzić nas w szkole i udzielić wywiadu, który został przeprowadzony przez młodzież LO w Siewierzu. W spotkaniu, które odbyło się 30 stycznia 2013 wzięły udział delegacje klas oraz zaproszeni goście.
Prof. zw. dr hab. Janusz Arabski był do niedawna długoletnim dyrektorem Instytutu Języka Angielskiego Uniwersytetu Śląskiego. Jest specjalistą w zakresie językoznawstwa angielskiego oraz językoznawstwa stosowanego. Kierował prowadzonymi w Instytucie badaniami leksykograficznymi, badaniami nad językami specjalistycznymi i nad procesem przyswajania języka obcego. W tej ostatniej dziedzinie jest autorytetem międzynarodowym.
Prof. Janusz Arabski jest również prezesem International Association of Applied Psycholinguistics i członkiem wielu prestiżowych organizacji naukowych, m.in. International Association of University Professors of English, Komitetu Językoznawstwa PAN, członkiem Europejskiej Akademii Nauk. Należy także do kilku rad redakcyjnych czasopism specjalistycznych o zasięgu międzynarodowym. Ponadto, została Mu powierzona funkcja eksperta Państwowej Komisji Akredytacyjnej oraz Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej.
Profesor Janusz Arabski został odznaczony Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W uznaniu wybitnych zasług położonych dla rozwoju polskiej anglistyki Prof. zw. dr hab. Janusz Arabski otrzymał w dniu 26 listopada 2004 roku od Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
Poniżej prezentujemy obszerne fragmenty wywiadu:
LO: Panie Profesorze, jest Pan absolwentem liceum w Siewierzu. Ciekawi nas, czy lubił Pan swoją szkołę i czy chętnie wraca Pan myślami do czasów, kiedy uczył się Pan w LO w Siewierzu? Jaka była atmosfera i czym wówczas żyła szkoła?
Szkołę oceniam bardzo pozytywnie. To była szkoła, która przygotowywała nas do życia i do studiów. Pamiętam ją jako miejsce zupełnie wyjątkowe ze względu na to, że byli tutaj wspaniali nauczyciele, których wtedy absolutnie nie potrafiliśmy docenić: dla nas to byli jacyś starsi dziwacy, którzy mieli różne, często drażniące nas pomysły. Nie umieliśmy docenić ich merytorycznych kwalifikacji.
Dopiero po latach doszedłem do wniosku, że wykłady z historii pani Prof. Janiny Mazurkiewicz właściwie można byłoby potraktować jako wykłady uniwersyteckie – świetnie prowadzone, dobrze przygotowane pod względem organizacyjnym i merytorycznym. Podobnie było z prof. Jerzym Dunkerem, który był pasjonatem języka angielskiego, umiał uczyć i zachęcić nas wszystkich do nauki. Ale jeszcze ważniejsze może było to, jakimi ludźmi byli moi nauczyciele. Byli to ludzie oddani swojej pracy i reprezentowali bardzo wysoką etykę pracy. Nawet prof. Janina Mazurkiewicz – taka oschła, taka na dystans… ale jak sobie teraz przypomnę jak uczyła, to widzę ile ciepła było w tej kobiecie, ile było nauczycielskiej pasji. Dzisiaj umiem to docenić.
Jeśli natomiast chodzi o wspomnienia ze szkoły to najbardziej mi się utrwalił okres klasy maturalnej – nie tylko dlatego, że to już ostatnia klasa i matura, co powoduje, że jest duży stres, a im większy stres, to tym lepiej się pamięta ten okres. Był to też czas polskiego października 1956 roku: czas, kiedy skończył się stalinizm, Władysław Gomułka objął stanowisko I sekretarza partii i odciął się od stalinowskich porządków panujących w Polsce i od reżimu, czas, kiedy zwolniono więźniów politycznych, a w szkole wprowadzono religię. To była olbrzymia rewolucja i myśmy w tym wszystkim uczestniczyli jako najstarsi w szkole. Pani prof. Barbara Biłko na języku polskim ciągle odwoływała się do naszych rewolucyjnych tradycji w literaturze. Wszyscy chcieli zmieniać świat razem z Gomułką. Byliśmy wtedy, jako młodzi ludzie, bardzo entuzjastyczni. Czytało się Tygodnik Powszechny, wcześniej zawieszony, odwieszony w 1956. Czytało się Po Prostu. To był okres wielkich przemian. Niektórzy mówią, że rok 1956 zmienił w Polsce więcej niż ‘89. Może nie jest to wielka przesada.
LO: Jakich przedmiotów, innych niż obecnie, uczono w szkole? Czy oprócz j. angielskiego uczył się pan jakichś innych języków obcych?
Większość przedmiotów była podobna. Oczywiście był taki przedmiot: Wychowanie Obywatelskie, na którym uczono innych rzeczy niż obecnie, bo było inne zapotrzebowanie. Różnice nie były duże. Decyzje programowe były odgórne i nie dyskutowano, czy jakiś przedmiot ma być, czy ma go nie być, bo ktoś podejmował decyzje i trzeba było wykonywać te polecenia. Wszystko opierało się jednak na tradycji szkolnej przedwojennej. Nie można było tak drastycznie zmienić systemu edukacji.
Od V klasy szkoły podstawowej do matury obowiązkowy był język rosyjski. Uczyliśmy się go z dość miernym skutkiem, bo źle go uczono. Nie było specjalistów, dopiero może w IX klasie przyszedł prof. Stanisław Kobylarz, zawodowy rusycysta z fachowym przygotowaniem. Potem wprowadzono język angielski, ale nie było nauczyciela, dopiero w IX klasie przyszedł prof. Dunker, który profesjonalnie uczył tego przedmiotu.
LO: Czy młodzież wówczas była podobna do współczesnej młodzieży? Jak np. spędzaliście wtedy wolny czas, jakiej muzyki słuchaliście?
Nasz kolega Mietek Spychalski ciągle udawał Presley’a i śpiewał po angielsku tak, że go nie można było zrozumieć: naśladował to, co w radio usłyszał, a było to bardzo zniekształcone, bo wtedy trudno było odbierać zachodnie stacje, bo były celowo zagłuszane. Wtedy muzyka amerykańska była dla nas bardzo egzotyczna. Jazzu nie było w ogóle, bo był zakazany. My słuchaliśmy muzyki z płyt winylowych i z pocztówek dźwiękowych. Nie było telewizji ani komputerów, a radio było rzadkością. Dlatego dużo czytaliśmy.
LO: Kto był Pana ulubionym nauczycielem i jak to się stało, że zainteresował się Pan właśnie językiem angielskim? W jaki sposób uczył się Pan języka angielskiego?
Ze względu na język angielski moim ulubionym nauczycielem był prof. Jerzy Dunker, który również przygotowywał mnie do studiów. A zainteresowanie językiem angielskim wzięło się stąd, że w tej siermiężnej, ponurej rzeczywistości PRL-owskiej aspirowaliśmy do tej lepszej kultury zachodniej i to aspirowanie było wyrażone w języku – no bo jak inaczej tę kulturę poznawać i identyfikować się z tymi dziwnymi Anglikami, jak nie przez język?
LO: Proszę pozwolić Panie Profesorze, że przypomnimy fragment wspomnień p. Mirosława Lubonia, który tak wspomina nauczyciela języka angielskiego:
„Profesor Dunker… albo Profesor Dunkier, jak wymawiał to nazwisko Dyrektor Zieliński – ku naszej uciesze i rozpaczy samego zainteresowanego. My, uczniowie nazywaliśmy my go różnie – najczęściej funkcjonował jako „Window” albo „Anglik” po przyjściu do szkoły – rok 1960 – zapamiętałem go tak: mucha, angielski wąsik, włosy zaczesane do tylu, kubek z herbatą w ręku. Z czasem Profesor zmodyfikował swój konserwatywny wygląd (nie bez wpływu ludzi z Radiostudia): zgolił wąs, skrócił włosy i zmienił uczesanie, muchę zastąpił krawatem. Elegancja jednak pozostała. Zawsze był sobą: idealistą, zapaleńcem, inicjatorem i patronem najdzikszych pomysłów, no i nauczycielem, a być może przede wszystkim – wychowawcą.
A tak przedstawiała go szopka noworoczna przygotowana przez młodzież:
„Na Łysej Górze kolo Siewierza
Mieszka profesor – tak nam się zwierza!
Lecz to nieprawda, nie wierzcie ludzie,
bo on wciąż mieszka w Radiowej Budzie!
Mieszka tam sobie z mikrofonami,
Herbatę pijąc co dzień litrami”(zapamiętała G. Fiutak)
Posiedzenia Redakcyjne przenosiły się często do mieszkania Profesora na Łysej Górze w gościnnym domu pani Arabskiej, kobiety o zaiste anielskiej cierpliwości i wyrozumiałości. W te majowe i czerwcowe noce chyba najbardziej odczuwaliśmy więź, jaka z biegiem czasu połączyła nas, członków zespołu Radiostudia, miedzy sobą i profesorem. Był założycielem i szefem tego przedsięwzięcia, ale przede wszystkim był naszym guru, przewodnikiem po ścieżkach życia, na które dopiero co mieliśmy wstąpić, najwyższym autorytetem i rozjemcą. Profesor był też duszą towarzystwa, skorym do żartów, których zresztą sam stawał się wdzięcznym obiektem.”
Prof. Janusz Arabski: Tak, to prawda. Tam na tej Łysej Górze zdrowo balowaliśmy, ale też uczyliśmy się. Uczyliśmy się w grupach do testu, czy do matury, ale wiadomo, że jak nas było siedem osób, to głównie to była impreza i ciągle jakaś koleżanka przywracała nas do porządku „Uczmy się! Spotkaliśmy się, żeby się uczyć”. Ale to nie było takie łatwe, bo byliśmy nastawieni, żeby się bawić.
Pan Dunker przyszedł do nas w trzeciej klasie. Wcześniej angielskiego uczył nas pan dyrektor Zieliński. Uważam, że był wspaniałym człowiekiem: oddany szkole i młodzieży, ale tak naprawdę angielskiego nie znał dobrze. Nie było podręczników. 1-2 egzemplarze na klasę. Dyrektor Zieliński nie znał angielskiego, ale próbował nas uczyć, niestety z dość mizernym skutkiem.
I wtedy przychodzi pan Dunker, cały w swoim zachowaniu angielski. Bardzo elegancki: w muszce, z nawykiem picia herbaty. Bardzo często opowiadał o wyższej kulturze Anglików. Mówił z pięknym angielskim akcentem, miał doskonałą wymowę. Dla nas, po lekcjach z dyr. Zielińskim, to był szok usłyszeć taką wymowę. Dlatego się z niego czasem śmialiśmy. Przezywaliśmy go „Window”, ze względu na to, jak to słowo przesadnie dokładnie, jak nam się wtedy wydawało, wymawiał. Był zapalonym pedagogiem, uczenie było dla niego misją. Lubił też otaczać się młodzieżą.
Mieszkał w moim rodzinnym domu przez pewnie okres, razem z kolegą Piotrem Klusą. W trójkę dochodziliśmy do szkoły pieszo, czasem na rowerach, czy nartach, gdy była śnieżna zima. W związku z tym, że było nas trzech, był już powód, żeby zapraszać innych i robić imprezy. I rzeczywiście imprezowaliśmy, a on to akceptował. Przy okazji bardzo dużo się uczyliśmy.
Opowiadał nam dużo o świecie zachodnim, o Anglikach. Nie mieliśmy kontaktu z systemem innym niż komunizm, a Dunker miał na ten temat wiedzę szerszą. Czy umiał uczyć? No chyba tak, zaszczepił w nas zainteresowanie językiem angielskim, tą kulturą. Troje z nas skończyło studia filologiczne. Wówczas porywanie się na anglistykę było wyzwaniem, a Dunker był jedynym nauczyciele języka angielskiego w powiecie, jedynym fachowcem w okolicy. Ale przede wszystkim był zaangażowany w działalność wychowawczą, zachęcał nas do studiów i przygotowywał nas do nich. Jest to więc postać dla liceum i środowiska bardzo zasłużona.
LO: Jak Pan Profesor wspomina swoja klasę? Czy utrzymuje Pan kontakty ze swoimi kolegami i koleżankami z klasy?
Wspominam ją ciepło. Byłem przewodniczącym klasy, więc w związku z tym, mam obowiązek dobrze o niej mówić… ale nie tylko. To oczywiście jest żart. Właśnie Bernard Sołtysik jest świadkiem, że utrzymuję kontakty, próbujemy spotykać się. Tylko oczywiście wszyscy nie mamy czasu, ciągle jesteśmy zajęci. Jestem na emeryturze od 2 lat, ale mam pełny etat w szkole niepaństwowej (Wyższa Szkoła Zarządzania Marketingowego i Języków Obcych w Katowicach). Próbuję kontaktować się z kolegami i koleżankami i większość zgadza się, przychodzi. Po tych pięćdziesięciu latach wszyscy się zmieniliśmy i nasza sytuacja rodzinna i zawodowa też się zmieniła. I zmieniła nas. Ale spotykamy się, mamy kontakty. W zeszłym roku minęło 55 lat od matury i z różnych względów nie mogliśmy się spotkać, ale nadrobimy to… (śmiech)
LO: Skończył Pan Profesor filologię angielską. Ten język otworzył Panu okno na świat, co zdecydowało, że wybrał Pan karierę naukową?
Zawsze przypadek decyduje o takich sprawach. Dostałem się na filologię angielską do Warszawy i potem wyjechałem do Stanów Zjednoczonych, do Los Angeles w Kalifornii na stypendium równo 50 lat temu, w roku 1963, około 10 stycznia. Po skończeniu stypendium zajęły się mną organizacje polonijne i ci Polacy oczywiście bardzo serdecznie się mną zajęli, nawet przez semestr płacili za moje czesne, gdy już skończyło mi się amerykańskie stypendium. Po powrocie do kraju musiałem skończyć studia w Warszawie, bo nie uznano mojego amerykańskiego dyplomu.
Potem dostałem świetną pracę w Warszawie: uczyłem w Pałacu Kultury angielskiego, a anglistów nie było, nieznane były laboratoria językowe, które tam, w Towarzystwie Wiedzy Powszechnej, stworzyliśmy. Oprócz tego dobrze zarabiałem.
I zostawiłem to wszystko.
Za namową dr Jacka Fisiaka wyjechałem do Poznania. Anglistyki jeszcze tam nie było, więc zostałem oficjalnie zatrudniony w Katedrze Germanistyki, gdzie prof. Ludwik Zabrocki organizował Zakład Językoznawstwa Stosowanego. Tam pracowałem, prowadziłem kursy eksperymentalne. Anglistyka powstała dopiero po roku, a w międzyczasie zbieraliśmy książki do biblioteki. Tak się zaczęło. A jak człowiek się wciągnie to musi robić doktorat, a jak doktorat to i habilitację, i tak dalej. A angielski był wtedy potrzebny, modny, była gwarancja pracy… więc to była, jak mi się wydaje, dobra decyzja, bo całe swoje życie zawodowe przeżyłem jako człowiek, któremu bez przerwy proponowano jakąś pracę, jakieś zajęcie. A potem, będąc profesorem, miałem dużo kontaktów zagranicznych, co wiązało się z wyjazdami i wykładami, możliwością prowadzenia badań naukowych, co było dla mnie bardzo interesujące.
Mówię o tym dlatego, że młodzież obecnie żyje w zupełnie innej rzeczywistości. Jak o tym myślę, to jestem przerażony. Młodzież jest w sytuacji fatalnej, bez żadnych perspektyw pracy. Studia łatwo skończyć, bo są możliwości, ale co potem? Moje życie było zupełnie inne.
LO: Czy współcześnie łatwo być naukowcem?
Kiedy zaczynałem, to była inna rzeczywistość. Bardzo trudny był dostęp do literatury, nie było książek, nie było Internetu. Obecnie jest dostęp do Internetu, są książki, ale wymagania też są większe. Od naukowca wymaga się ciągłego doskonalenia, pisania sprawozdań ze swojej działalności naukowej. Jest dużo biurokracji oprócz formalnych wymagań pracy naukowej.
LO: Nasi uczniowie chętnie skorzystaliby z bezcennych rad Pana Profesora, jak się uczyć języka angielskiego. W dodatku – jak się uczyć szybko i bezboleśnie. Ile na to potrzeba czasu? Czy są takie metody, które zdecydowanie się sprawdziły i takie metody, które z kolei są bezwartościowe i można byłoby je zaraz na początku nauki języka obcego odrzucić?
Nie ma cudownych metod. Nauka języka, to ciężka praca, chociaż wcale nie musi być ciężka, jeśli się ją odpowiednio zorganizuje. Prawdopodobnie można ją wykonać samodzielnie. Jedynie do doskonalenia wymowy potrzebny jest nauczyciel, bo samodzielna nauka wymowy może skończyć się złymi nawykami, które w miarę powtarzania ulegają wzmocnieniu.
Najważniejsze w nauce języka jest to, aby go stale używać. Są różne strategie, które uczniowie mogą wybrać. Jeden z naukowców wymienia 50 strategii wykorzystywanych w nauce języka. Na przykład, jeżeli widzisz nowe słowo, musisz sprawdzić jego znaczenie w słowniku, albo jeśli spotykasz obcokrajowca, spróbuj z nim porozmawiać. Można również uczyć się języka czytając ksiązki w oryginale. Dla ludzi, którzy lubią czytać, nie będzie to na pewno wysiłek, ale przyjemność. Trzeba znaleźć przyjemną metodę i zestaw strategii dla siebie. Nie nauczycie się języka, nie wkładając w to żadnego wysiłku. Trzeba też podkreślić, że może się zdarzyć, że ktoś nie ma talentu, aby nauczyć się języka obcego. Ale taka osoba na pewno ma talent w jakiejś innej dziedzinie.
LO: Czy – zdaniem Pana Profesora – Polacy mają jakieś specjalne predyspozycje do nauki języka angielskiego?
Nie, tak nie można powiedzieć. Każdy rodzi się ze zdolnościami do nauczenia się języka. Neurolingwistyka nie potrafi wyjaśnić, jak to możliwe, że dziecko jest w stanie nauczyć się swojego ojczystego języka bez żadnych problemów. Oczywiście Polakom łatwiej się nauczyć języków słowiańskich, ale to jest chyba zrozumiałe Francuz czy Włoch szybciej nauczy się angielskiego niż Polak, gdyż angielszczyzna składa się głównie ze słownictwa łacińskiego.
LO: Czy współcześni studenci są coraz lepiej przygotowani do studiów i łatwiej się z nimi pracuje?
Trudno studentów porównywać. Dawniej mieliśmy bardzo dobrych studentów, którzy także świetnie pracowali. Obecnie mamy bardzo dobrze przygotowanych studentów, bo są wspaniali nauczyciele języka angielskiego i bardzo dobre podręczniki, możecie słuchać programów w oryginale… to są warunki nieporównywalne.
LO: Jakie są Pana Profesora inne zainteresowania poza językoznawstwem i metodyką nauczania języków obcych?
Interesuję się historią współczesną, dużo czytam, choć nie mam za wiele czasu, bo wciąż pochłaniają mnie sprawy zawodowe.
LO: Na zakończenie naszej rozmowy mamy następujące pytanie: Gdyby zaoferowano Panu Profesorowi „time machine”, czy zdecydowałby się Pan spędzić tydzień w siewierskiej szkole? Na jakie lekcje chodziłby Pan z największą przyjemnością, a których unikałby Pan jak ognia?
Chętnie przeniósłbym się w tamte czasy, żeby być z kolegami i z profesorami, ale trzeba pamiętać, że to były trudne czasy i łączyły się z ponurą rzeczywistością i wieloma problemami. Warunki życia nie były takie, żeby się do nich chętnie wracało… Na pewno nie byłaby to matematyka… Trudno mi coś wybrać. Na szczęście nie ma „time machine”.
LO: Panie Profesorze, dziękujemy bardzo za ciekawe spotkanie i mamy nadzieję, że będzie nam dane jeszcze nieraz się spotkać.
Bardzo dziękuję za zaproszenie. Było mi bardzo miło spotkać się z Wami.
Poniżej link do wydarzenia na stronie programu COMENIUS, zawierającym galerię zdjęciową.
Wywiadm z prof. zw. dr hab. Januszem Arabskim